Creed. Narodziny legendy

Filmy, seriale, programy telewizyjne i wszelkie inne tematy związane z kinem i telewizją.
Awatar użytkownika
Torgill
General of the Army
Posty: 6209
Rejestracja: poniedziałek, 14 czerwca 2010, 00:00
Lokalizacja: Wrocław
Has thanked: 917 times
Been thanked: 436 times
Kontakt:

Creed. Narodziny legendy

Post autor: Torgill »

Byłem ostatnio na najnowszym filmie S. Stallone i jestem pod jego dużym wrażeniem.
Uwaga - kilka drobnych spoilerów, nie zdradzających całej fabuły.

Z dwóch najdłuższych serii, jakie Stallone stworzył, czyli Rocky i Rambo, ten drugi, zajęty bardziej sprawami politycznymi, losem weteranów, rozliczeniem z Wietnamem, wydaje mi się nieco mniej ważny, niż Rocky, który zwłaszcza w swej pierwszej odsłonie dobrze pokazuje codzienność mieszkańców wschodniego wybrzeża, zmaganie się z rzeczywistością, a jednocześnie walka o każdy dzień. Słynny cytat z Rocky'ego "nie ważne ile razy dostaniesz, ważne ile razy zdołasz się podnieść i walczyć dalej" oddaje duży sens filmu. Mimo wszystko ogólnoludzkie przesłanie opowieści o anonimowym bokserze mającym już za sobą, który nagle dostaje szanse walczyć z mistrzem świata i marzy tylko o tym, żeby przetrwać z nim na ringu do ostatniej rundy, jest do dzisiaj aktualne. W klasycznym Hollywood Rocky by wygrał, w pierwszym Rockym, po prostu udało mu się dotrwać do końca i to w niezłym stylu.
Oczywiście seria pogorszyła się znacznie w następnych odsłonach, w drugiej Apollo Creed i Rocky znowu stają ze sobą w szranki, tym razem wygrywa Rocky, później odbyły się walki z Mr.T, a także nafaszerowanym dopingiem Dolphem Lundgrenem (Rocky IV). To właśnie wydarzenia z tej części, dosyć reganowskiej w swojej estetyce stały się kanwą dla najnowszej opowieści o bokserze z Filadelfii.
Warto odnotować tylko następne części Rockyego, w których stara się wychować syna, wytrenować nowego boksera, który go oszukuje, a w końcu zmierzyć ze starością i odejściem wszystkich bliskich. Poprzednia część, mimo, że dobra pozostawiła u mnie jednak pewien niedosyt. To nie było najlepsze zamknięcie Rocky'ego, nie było tak dobre jak pierwszy film.
Po obejrzeniu Creed. Narodziny legendy mogę stwierdzić, że ta część dorównuje pierwszej. Oczywiście nie można jej traktować jako samodzielnego filmu, w oderwaniu od reszty serii, ale jako jej domknięcie jest po prostu bardzo dobre.
Trochę jak w najnowszych Gwiezdnych Wojnach, gdzie mieliśmy uczucie deja vu ze starą trylogią, tak i tutaj będzie deja vu z pierwszym Rockym. Odwiedzimy te same miejsca, w których trenował Rocky, panowie nawet powrócą do starych metod treningowych (łapanie kury itd.)
Mamy z jednej strony młodego boksera, który zmaga się z nazwiskiem i dziedzictwem swojego ojca, odrzucając je i pragnąć stworzyć swoją własną przyszłość wbrew pamięci ojca i podstarzałego boksera, dawnego przeciwnika ale i przyjaciela Apolla, który stracił już dawno wszystkich bliskich i powoli zmierza do końca, prowadząc bezcelowe życie, wypełnione małymi drobiazgami.
Zderzenie tych dwóch osobowości porusza akcję do przodu. Obaj bowiem zmieniają się pod wpływem tego spotkania. Nie chciałbym zdradzać tutaj akcji, ale scenariusz jest przemyślany, akcja wcale nie spieszna. Sposób opowiadania przypomina właśnie pierwszego Rocky'ego, tylko, że teraz to Rocky jest jak Micky, a syn Apolla jak Rocky.
Na wielki plus zasługuje praca kamery. Kiedy zobaczyłem walkę w Filadelfii sfilmowaną za pomocą jednego ujęcia - łącznie z wyjściem z szatni (tak, cała walka zrobiona jednym ujęciem!) to poczułem się wgnieciony w fotel. Takich trików jest w filmie jeszcze kilka - wizualnie stoi naprawdę na świetnym poziomie. Ciekawy jest zwłaszcza kontrast ulicznej codzienności z przepychem na arenach (nie licząc Tijuany rzecz jasna, ale tam też jest ciekawie). Zdjęcia to mocna strona filmu.
Zupełnie nowa jest też muzyka, gdzieniegdzie pobrzmiewają stare lejtmotywy, ale tylko sporadycznie. Całość dobrze uzupełnia obraz.
I wreszcie na koniec Stallone. Uważam, że zasłużył na Oscara. Zmierzył się doskonale z legendą wykreowanego przez siebie bohatera, z podstarzałym, tracącym sens i chęć do walki z życiem byłym bokserem, który nagle znajduje dla siebie nową rolę. Kiedy konfrontuję Rocky I i Creed. Narodziny legendy, wiem, że opowieść otrzymała wreszcie należną jej klamrę.
Klamrę, którą gorąco polecam obejrzeć.

PS. I lepiej się spieszyć, bo sala była ostatnio pusta i film już może schodzić z afisza.
PS2. A jak ktoś oglądał to proszę podzielić się własnymi wrażeniami.
RAJ
Général de Division
Posty: 3945
Rejestracja: czwartek, 14 maja 2015, 14:09
Has thanked: 120 times
Been thanked: 409 times

Re: Creed. Narodziny legendy

Post autor: RAJ »

Torgill pisze:I wreszcie na koniec Stallone. Uważam, że zasłużył na Oscara.
Nie jest czarny więc nie zasłużył.
"Jest to gra planszowa. Każdy gracz ma planszę i lutuje nią przeciwnika." - cytat za "7 krasnoludków - historia prawdziwa."
Awatar użytkownika
Torgill
General of the Army
Posty: 6209
Rejestracja: poniedziałek, 14 czerwca 2010, 00:00
Lokalizacja: Wrocław
Has thanked: 917 times
Been thanked: 436 times
Kontakt:

Re: Creed. Narodziny legendy

Post autor: Torgill »

RAJ pisze:
Torgill pisze:I wreszcie na koniec Stallone. Uważam, że zasłużył na Oscara.
Nie jest czarny więc nie zasłużył.
Jego mama była żydowskiego, a ojciec włoskiego pochodzenia, więc jako mniejszość etniczna ma szanse ;)
RAJ
Général de Division
Posty: 3945
Rejestracja: czwartek, 14 maja 2015, 14:09
Has thanked: 120 times
Been thanked: 409 times

Re: Creed. Narodziny legendy

Post autor: RAJ »

Niee, nadal jest białym mężczyzną. Żeby był gejem czy tansem to co innego.
"Jest to gra planszowa. Każdy gracz ma planszę i lutuje nią przeciwnika." - cytat za "7 krasnoludków - historia prawdziwa."
Awatar użytkownika
Torgill
General of the Army
Posty: 6209
Rejestracja: poniedziałek, 14 czerwca 2010, 00:00
Lokalizacja: Wrocław
Has thanked: 917 times
Been thanked: 436 times
Kontakt:

Re: Creed. Narodziny legendy

Post autor: Torgill »

Wróćmy do dyskusji o filmie. A raczej zacznijmy ją :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Film”