Sarmor pisze:Obejrzyj The Front Line / Gojijeon (nie ma chyba polskiego tytułu) albo Braterstwo Wojny... Choć w kinie koreańskim realizm walk nie jest najważniejszy, więc może Cię rozczarować.
A co do Szeregowca Ryana... Kiedy pierwszy raz oglądałem ten film w telewizji, przegapiłem sekwencję lądowania, a bez niej nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia. Poza początkiem i końcowym starciem (znacznie słabszym) nie widzę w Szeregowcu Ryanie nic ciekawego, a i główna fabuła jakoś mnie nie przekonuje.
Wiesz co? to nie jest tak, że dla mnie, to film musi mieć wszystko idealnie odtworzone i cholera mną ciśnie jak zobaczę złą śrubkę przy pistolecie itd, bo aż tak się nie znam na tym.
Wkurza mnie, w filmach tylko to, jak coś jest bezczelnie spartolone i widać, że twórca filmu po chamsku liczy na totalną głupotę odbiorcy, kiedy tekturowy czołg się toczy ze wzgórza podskakując, a my jako widzowie mamy przeżywać scenę bitwy. Przecież w pewnym sensie można to potraktować jak zwykłe obrażanie widzów.
Powiem ci, że te koreańskie, czy japońskie filmy, wcale nie są już tak źle robione. Mnie się często podobają nawet bardziej niż duża część hollywódzkich hitów jest w nich jakaś taka naturalność, albo nie wiem jak to nazwać. W ruskich też. Zapomniałem o jednym ruskim tytule, gdzie podobno przy scenie bitewnej pobili rekord w ilości sprzętu i statystów.
Chyba go nie oglądałem, ale widzę że jest na "cda" z napisami, więc go sobie obejrzę dzisiaj.
Mam problem właśnie z kojarzeniem filmów po tytułach, najczęściej muszę zobaczyć kilka urywków, żeby się zorientować czy oglądałem, do tego jeszcze dochodzi ta irytująca kwestia nadawania "polskich" tytułów. Nigdy nie mogłem tego pojąć, po jaką cholerę, tłumaczą tytuły, na kompletnie nie mające żadnego powiązania, z oryginałem, tym bardziej, że można było przetłumaczyć dosłownie.
W "szeregowcu Ryanie", faktycznie początkowa scena, chyba była jedną z najlepszych, tym bardziej, jeśli ktoś ją oglądał np w kinie. Poza faktem, że później stała się kultowa i znakiem rozpoznawczym filmu.
Każdemu w filmie pewnie podobało się co innego. Mnie, poza tą początkową sceną podobało się kilka innych rzeczy, na które chyba nie zwracano w większości uwagi.
Np sposób, w jaki wojska inżynieryjne szturmowały bunkry na plaży, albo taka scena, jak wyglądał szturm gniazda MG42, pod stacja radarową. Widać było, że twórcom filmu zależało na szczegółach jakie relacjonowali im weterani. Nawet takie detale jak charakterystyczne dźwięki odskakujących blaszek po pociskach karabinku M1.
Teraz to już, żadna rewelacja, bo we wszystkich późniejszych filmach wojennych i akcji, kopiowano te wszystkie detale (czasami nawet w taki bezczelnie wyolbrzymiony sposób, żeby było na pewno widać, że wzięli pod uwagę to czy tamto)
i właściwie nikt się nie zastanawiał nad tym, że jest to efekt jednego filmu.
Przed "szeregowcem Ryanem" w praktycznie żadnym filmie nie zwracano na to uwagi. Wszystkie karabiny strzelały tak samo (kurcze, przecież żołnierze głównie rozpoznawali się po dźwiękach uzbrojenia), nie kończyły im się magazynki i nie przegrzewały lufy, a np ruskie filmy powinny dostać nobla za najbardziej spartaczony plagiat, gdy naklejano kawałki tektury na czołgi T-34 i już były Tygrysami, ze śmiesznie skaczącymi lufami i płytami pancerza. Najbardziej uśmiałem się z wyglądu niemieckich czołgów w filmie "Leningrad". Ale amerykanie nie byli lepsi, w "partoleniu" roboty, przerabiając Shermany na Pantery i Tygrysy w taki sposób, że moja matka się nawet uśmiała.
Nigdy tego nie rozumiałem, bo przecież jest dużo grup rekonstrukcyjnych zajmujących się wiernym odtwarzaniem sprzętu i można by było od nich wypożyczać sprzęt, a nawet ich samych, bo zapewne lepiej by odtworzyli sceny bitewne niż jakaś banda "aktorzyn".
Nie wiem, widocznie zbyt mało wiem o robieniu filmów i po prostu pewnych rzeczy nie rozumiem i tyle.
Dlatego "Szeregowiec Ryan" jest klasykiem, bo wymusił wprowadzenie w filmach większego realizmu.
A co do fabuły, zgadzam sie z toba w 100% (cały film, kilku facetów łaziło i szukało jednego gościa, a na koniec oczywiście przeżył jeden)
No cóż, widocznie amerykanie nie potrafią przeskoczyć pewnych ram w tworzeniu scenariuszy i trzeba się z tym pogodzić.