slowik pisze:W gruncie rzeczy realnie walczą tylko kompanie w pierwszych szeregach (trzy rzędy). Musi dojść do mocnego zmieszania szyków, żeby drugi i kolejne rzuty zwarły się z nieprzyjacielem.
Mi sie wydaje ze nie musi dojsc do zmieszania szykow, po prostu straty w pierwszym szyku sa wczesniej "uzupelniane" czy nie?
Widziałem wiele walk piechoty w wąwozach i wsiach, gdzie czoła kolumn zwarły się nawzajem i walczyły na bagnety; ale nigdy nie widziałem takiej rzeczy na otwartym polu bitwy.
Pasuje do tego ze owe kolumny szturmowe stosowano wlasnie w bitwie pod Aspern, gdzie glownie piechota walczyla o dwa miasteczka/wsie
Możemy spokojnie rozróżnić dwa przypadki:
- walka w terenie trudnym
- walka w terenie otwartym
W pierwszym przypadku walka zreguły bywała ciężka i krwawa. Walczące oddziały zapewne się szybko dezorganzował/mieszały i wtedy mogło dochodzić do sytuacji, że i wszystkie kompanie walczyły.
W drugiej sytuacji w większosci przypadków oddziały nie miały wielkiej szansy realnego skrzyżowania bagnetów. Jedna strona "pękała" zanim jeszcze dochodziło do zwarcia. Walki przez to były mniej krwawe (nie licząc efektu salwy oddanej w twarz...) i oddziły nie mieszały się tak bardzo (oczywiście nie podczas odwrotu/ucieczki).
Uzupełninie strat w szeregach. Musimy spojżec na batalion trochę z innego strzebla. De facto najmniejszą jednostką taktyczną na polu bitwy była kompania, która była najzszym szczeblem dowodzenia (nie licząc rozsypanej tyraliery gdzie komp. dzieliła sie na trzy sekcje). To one tworzyłu szyki, manewrowały. Uzupełnienie straty w kopmani z 2 rzutu w komp. czołowej nie byłoby zapewne ani łatwe ani pożądane. Mogło to powodować większy zamęt w batalionie niż same straty. Zajmowałby to o wiele więcej czasu niz wykonanie komendy "Szlusuj! Równaj do prawej!" bo "przesunąć" musieliby się żołnieze ze wszystkich rzutów (z 2 do 1, z 3 do 2 itd.) a w efekcie ostatni rzut topniałby w takim tempie, że pewnie szybko przestałb by istnieć.
slowik pisze:Walczące bataliony można by porównać do dwóch kotów. Podchodzą do siebie, prężą się, jeżą sierść. Żaden nie zaatakuje do momentu aż zobaczy, że drugi zaczyna się bać. Wtedy rzuca się na niego i ten ucieka.
Bardziej chyba tak ze zaatakuje i w wyniku tego tamten zwiewa i sie boi (widzac wroga/kota atakujacego go), chociaz moze...
Przekladajac na gre wyniki walki "wrecz" nie powinny sie az zanadto odbijac na sile jednostek (chociaz z drugiej strony uciekajace jednostki traca szyk a z tym takze czesc ludzi ktorzy po prostu niechca juz
) a zmuszac je do ucieczek. Wyjatek oczywiscie miasteczka, wsie itd. => tu masakra...
Tak dokładnie. Zapewne nawet bataliony milicji nie uciekały na widok wąsatych wiarusów stojących w oddali. Jednak kiedy ruszyli w ich kierunku krokiem przyspieszonym w rytm wybijany przez doboszy w pęłnym porządku to zapene robiło to na nich na tyle duże wrażeniew, że nie czekalai aż zjawią sie w zasięgu efektywneko strzału z karabinu... Tutaj pole do popisu mieli oficerowie którzy musieli jakoś zmusić ich do pozostania na miesjcu i oddanie choć tej jednej salwy. Czesto bywały przypadki że przed ucieczką powstrzymywała ich własna artyleria wycelowana w ich plecy...
A strary to rzeczywiście nie były tak duże. Należy zapomnieć o tych herosach idących w morderczym ogniu kartaczy. O tym jak szeregi topniały wystarczy wspomnieć, że jeden ranny zabierał kolejnych 2-3 żołnierzy, którzy go odprowadzali na tyły i nie koniecznie chcieli wracać do szeregu
. Nie wszystko to było czystą dezercją. Większość wracało po bitwie do swoich oddziałów - szczegółnie jezeli bitwa była wygrana.
Inne straty to kawaleria. Dembiński wspominał, że pod Tarutinem po dwóch szarzch jego (chyba) 5 pułku strzlców konnych z 300 koni stopniał do 100 ale po bitwie, jak żywi powsiadali na konie zabitych, uzbierało się 200 koni.
Everyone sees that even a beautiful full moon starts to change its shape becoming smaller as the time passes. Even in our human lives things are as it is.
Takeda Harunobu