Ten z 2005 roku był zupełnie inny (w ogóle niemagiczny chociażby), ale fajny - no i gra w nim Will Scarlett z niezapomnianego serialu "Robin of Sherwood" sprzed lat...
Owszem. Mimo to posiadał świetną muzykę Zimmera (gdy jeszcze nie zjadał swego ogona, to chyba jeden z lepszych jego albumów), został dobrze wyreżyserowany i ma kilka scen z dużym ładunkiem emocjonalnym dzięki czemu zapadał w pamięć. Nawet drużyna rycerzy nie była nijaka lecz składała się z wyrazistych charakterów. Po latach, w zestawieniu z tym co obecnie na ekranach doceniam tą produkcję jako kawał dobrego, sprawnie zrealizowanego kina (do tego mamy wersję reżyserską).
Tegoroczny "Król Artur" jest niestety kinem "jednego seansu". Nie ma do czego wracać, nie pozostawi po sobie nic w pamięci widza. Za dużo magii w postaci ogromnych węży oraz mumakili, z płaską drużyną, wszystko opiera się na dwóch charakterach (Arturze i Vortigernie). Kilka fajnych rozwiązań, lokacji ale więcej zmarnowanych okazji i niewykorzystanie w pełni wątku gangsterskiego. Ten film mógł w ogóle odpuścić sobie magię i skupić się na walce Króla z Arturem o wpływy w mieście, pośród jego wąskich uliczek... ale pewnie nie zarobiłby wówczas dostatecznie dużo jak przy wężu 3d czy kobietoośmiornicy z "Małej Syrenki"
Parafrazując to wszystko bardzo przypominał mi jakoś zeszłorocznych "Bogów Egiptu" przez tą "magię monumentalną".
P.S Ciągle lepsze od Mumii i nowego Obcego.